|
Tekst: Michał Paszkowski Floryda 11.04.2001 Właśnie opuszczamy Florydę. Kierowcy autobusu tradycyjnie nie zgadza się liczba pasażerów z liczbą odcinków z biletów. Od czasu upadku Wieży Babel w Stanach nic się nie zmieniło. Informacja kierowcy w języku angielskim skierowana do pasażerów trafia do pięciu, może siedmiu, reszta tkwi w błogiej nieświadomości. Kierowca powoli traci kontrolę, grupka muzułmańskich dzieci za jego plecami bawi się pulpitem autobusu, otwierając i zamykając drzwi. Autobus wygląda, jakby machał skrzydłami. Nie zdziwię się jeżeli zaraz odfrunie. Wsi spokojna wsi wesoła Ugrzęźliśmy w jakiejś wsi, parę mil od wielkich bagien Everglades. Mięliśmy się stąd dostać do tego wielkiego parku narodowego. Niestety strąciliśmy dzień i w końcu cierpliwość i postanowiliśmy ruszać dalej w Amerykę. Hostel w owej wsi był jednym z najbardziej ekscentrycznych, w jakim kiedykolwiek spałem. Wszystko to dzięki właścicielce, dla której przybytek ten to jej własny kawałek planety, w którym realizuje swój sposób na życie. Umówiliśmy się z nią, że dziś rano zabierze nas z rowerami na Everglades, jednak do 11.00 w ogóle się nie pojawiła na terenie hostelu, ani w przyległym ogrodzie, który wyglądał jak by był w trakcie przygotowań do zlotu czarownic... Aligatory, węże i zgniłe ogórki Na Everglades żyją aligatory, flamingi, śmiertelnie jadowity wąż Mokasyn i według niektórych pumy. Może i dobrze, że nie będziemy mieli możliwości spotkać się z nimi osobiście, skoro ledwo radzimy sobie z ogórkami. Zupełnie przypadkiem przypomnieliśmy sobie, że od kilku dni wozimy ze sobą ogórka. Podstawowa zasada podróżnika brzmi: jeżeli kupujesz ogórka na kanapki, nie wrzucaj go na dno plecaka, a będziesz żył długo i szczęśliwie... Nie radzimy sobie również z amerykańskimi chodnikami. Ponieważ Amerykanie zamiast nóg mają kółka, chodników tu nie przewiduje się, a jeżeli nawet taki znajdziemy, nie oznacza to wcale, że dokądś on prowadzi. Mieliśmy więc z Arkiem możliwość przejścia się w 30 stopniowym upale długim chodnikiem otoczonym autostradami i chaszczami tylko po to, by dowiedzieć się, że chodnik kończy się od tak sobie. Stoi tam jedynie ławka oblepiona reklamą z napisem "Hard Times"... Za kilkanaście godzin obudzimy się w Nowym Orleanie. Do ostatniej minuty nie mogliśmy się zdecydować, gdzie się zatrzymamy w podróży na zachód. Dalej nie jesteśmy pewni, czy w przypływie szaleństwa nie przesiądziemy się w autobus do Chicago.
|