|
Przygotowania do wyprawy przebiegały w kilku etapach i jak na takie przedsięwzięcie były trochę nietypowe. Miałem wyruszyć na miesięczną wyprawę z Michałem, którego poznałem przez internet. Od wakacji 2000 roku utrzymywaliśmy kontakt e-mailowy. Udało nam się w ten sposób określić zarys wyprawy i ustalić miejsca, które chcemy zobaczyć. Jesienią 2000 roku zaczęliśmy nasze starania o wizy do USA. Wiedzieliśmy, że musimy to załatwić na kilka miesięcy przed wyjazdem, ze względu na długie oczekiwanie na rozmowę z konsulem w Ambasadzie. Wyrobiłem sobie również nowy paszport, ponieważ stary straciłby ważność za kilka miesięcy. Przez cały czas zbieraliśmy informacje o miejscach które chcieliśmy zobaczyć i o tym, co będzie nam niezbędne podczas naszej podróży po Stanach. Nasz wyjazd zaplanowaliśmy
na 31 marca 2001 roku, a powrót na 27 kwietnia. W takich też terminach
mieliśmy zarezerwowane bilety lotnicze w biurze Usit Campus. O ile jednak
Michał miał już wizę na początku roku, to ja miałem wyznaczoną rozmowę
z konsulem dopiero na 12 marca. Niestety bilety musieliśmy kupić najpóźniej
10 marca ponieważ wtedy to kończył się czas 10 marca pojechałem do Warszawy, gdzie pierwszy raz spotkałem się z Michałem. Udaliśmy się do biura podróży Usit Campus kupić bilety na samolot. Jeszcze tylko szybkie wyrobienie legitymacji EURO 26 i już mogliśmy nabyć bilety ze zniżką studencką. Wybraliśmy najtańsze możliwe połączenie które oferowały linie lotnicze Lufthansa. Mieliśmy bilety na wylot z Warszawy do Nowego Jorku z przesiadką we Frankfurcie nad Menem i powrotne bilety z San Francisco do Warszawy, również z przesiadką we Frankfurcie nad Menem. Przy okazji spotkania w Warszawie mieliśmy jeszcze trochę czasu na przedyskutowanie spraw dotyczących naszej wyprawy i na dopracowanie ostatnich szczegółów. 12 marca udałem się do Ambasady USA w Krakowie. Długie oczekiwanie przed Ambasadą nie było zbyt przyjemne, ale już samą rozmowę z konsulem wspominam bardzo miło. Pierwsze pytanie konsula to czy mam zaproszenie - nie miałem takowego ponieważ uznałem że i tak nie będzie mi potrzebne. Jeszcze w 1996 roku po powrocie z wakacji w Nowym Jorku stawiłem się w konsulacie, gdzie dostałem pisemne potwierdzenie o moim powrocie w terminie (gdy pierwszy raz dostałem wizę zawarłem z panią konsul ustną umowę, że wiza jest na pół roku ale ja jadę tylko na 2 miesiące i po powrocie stawiam się w konsulacie). Wiedziałem, że z tym zaświadczeniem nie będę miał problemów z dostaniem wizy po raz drugi. Pokazałem oczywiście konsulowi to zaświadczenie oraz opowiedziałem że mam zamiar w miesiąc przejechać autobusami Greyhound-a przez USA. Pan konsul pytał mnie jeszcze o to gdzie pracuję, czym się zajmuję oraz ile zarobiłem w ubiegłym roku. Odpowiedziałem, że nie wiem ile zarobiłem w ubiegłym roku (bo nie pamiętałem), ale wiem ile mam pieniędzy przeznaczonych na wyjazd - podałem kwotę. Pokazałem jeszcze zaświadczenie z pracy o zarobkach i zatrudnieniu na cały etat oraz zeznanie podatkowe za ubiegły rok. Cała rozmowa prowadzona po angielsku trwała zaledwie kilka minut. Wizę oczywiście dostałem, a pan konsul już chciał się ze mną pożegnać, lecz zagadnąłem jeszcze o to, czy tą wizę dostanę na 10 lat. Pan konsul chciał wiedzieć po co mi wiza na 10 lat. Odparłem, że za dwa lub trzy lata chcę pojechać na Alaskę. No i w tym momencie zaczęła się żartobliwa wymiana zdań. Pan konsul z uśmiechem pyta mnie, czy na tą Alaskę to pojadę w ziemie. Odparłem, że tylko i wyłącznie latem. Na co pan konsul zadał kolejne podchwytliwe pytanie - czy w takim razie chcę jechać na tą Alaskę na 10 lat. Rozbawiony odpowiedziałem, że tylko na dwa lub trzy miesiące. I jak nie trudno się domyśleć dostałem to czego chciałem. Kolorowa naklejka ważna przez 10 lat znalazła się w moim paszporcie. Gdy już mieliśmy wizy
oraz bilety na samolot pozostało nam do załatwienia jeszcze kilka
rzeczy. Dla własnego komfortu wykupiłem międzynarodowe ubezpieczenie
kosztów leczenia i następstw nieszczęśliwych wypadków. Wprawdzie
podobne ubezpieczenie zawiera karta Euro 26 ale w tej Jedną ze spraw jakiej nie udało nam się załatwić po naszej myśli były bilety autobusowe. Początkowo chcieliśmy kupić bilet sieciowy na autobusy Greyhounda jeszcze w Polsce, ale okazało się to kłopotliwe i zdecydowaliśmy, że kupimy te bilety w Nowym Jorku. Sprawdziliśmy przez internet cenę tych biletów w USA i była nawet nieco niższa niż w Polsce. Zarówno podczas przygotowań do wyjazdu jak i w trakcie naszej wyprawy korzystaliśmy z przewodników wydawnictwa Pascal: "USA część wschodnia" oraz "USA część zachodnia". W przeddzień wyjazdu pozostało jeszcze tylko spakowanie plecaka i już mogłem ruszać w drogę ku nowej przygodzie.
|