|
Tekst: Michał Paszkowski Los Angeles 20-21.04.2001 Wybierając się na wyprawę po Stanach słyszałem setki opowieści, jak to w USA jest fatalnie i jak bardzo się zawiodę. Trudno się nawet zawieść, jeżeli słyszy się same negatywy. Zresztą może i by tak było, gdybyśmy udali się do Chicago i próbowali pracować na czarno w polskiej dzielnicy. Naszym celem było zobaczenie tego naprawdę pięknego i barwnego kraju. Jednak na trasie naszej podroży nieoczekiwanie znalazł się mały zgrzyt - Hollywood. Wielki świat Czyż mówiąc o wielkim
świecie nie mamy na myśli Hollywoodu? Jednak dzielnica Los Angeles,
nad którą dumnie stoi znak Hollywood, to kilkanaście ulic o bardzo
prowincjonalnym charakterze. Ciąg parterowych sklepików prowadzonych
przez podejrzanych typów to główny bulwar znany jako Aleja Gwiazd.
Bulwar ten to raczej wielka kpina. Biedne, brudne budynki, a pośrodku
chodnik Pierwszą noc spędzamy w hostelu znajdującym się na tym właśnie bulwarze, niemal na przeciwko "Chińskiego teatru". Miejsce to było świadkiem wielu premier filmowych. To właśnie tu na kilkunastu metrach kwadratowych szarego betonu odciśnięte są ręce mniej lub bardziej znanych ludzi kina. Cały budynek teatru wygląda jak zaniedbany bar chiński w ubogiej dzielnicy. Obrywające się drewniane drzwi poszarzała fasada... Cały przemysł filmowy opuścił Hollywood kilkadziesiąt lat temu, a wielkie gwiazdy zamieszkują apartamenty w Nowym Jorku, Paryżu lub gdzieś na wybrzeżu Kalifornii czy Hiszpanii. Po tamtych czasach nie zostało tu nic. Nawet przemysł turystyczny nie zagospodarował tego legendarnego już miejsca. Mały chłopiec w Beverly Hills Następnego dnia uparłem
się, że odnajdę "zaginiony wielki świat". Wybrałem się
więc na długą, pieszą wycieczkę Bulwarem Zachodzącego Słońca.
Nie zniechęcałem się tym, że słynny bulwar w całości zabudowany
jest "fast foodami" i stacjami benzynowymi czy opuszczonymi
domkami.. Wkrótce dotarłem do zachodniego Hollywood, które można już
nazwać elegancką dzielnicą. "Wielki świat" zaczyna się
jednak dopiero, gdy na bulwarze pojawia się charakterystyczny znak Zrobiłem chyba 30 kilometrów szwendając się po tej dzielnicy. Beverly Hills to właściwie oddzielne miasto z własnym ratuszem, dzielnicą wieżowców czy handlowymi bulwarami takimi jak Rodeo Drive. Ta dzielnica, to pewien mit, którym zawsze byłem zauroczony wychowując się na hollywoodzkich produkcjach. Mit, który okazał się rzeczywistością. Przemierzanie tego miejsca to tak, jakby usłyszeć w dzieciństwie jakąś baśń związaną z pewnym miejscem i w końcu po paru latach móc dotrzeć do niego - poczuć, dotknąć, przeżyć, zakochać się.
|