USA

Raport 14

 

Data
31.03 - 28.04.2001

 

 

USA

 

 

 

Napisz do mnie
arek@adamski.pl

 

 

Tekst: Michał Paszkowski

Los Angeles 20-21.04.2001

Wybierając się na wyprawę po Stanach słyszałem setki opowieści, jak to w USA jest fatalnie i jak bardzo się zawiodę. Trudno się nawet zawieść, jeżeli słyszy się same negatywy. Zresztą może i by tak było, gdybyśmy udali się do Chicago i próbowali pracować na czarno w polskiej dzielnicy. Naszym celem było zobaczenie tego naprawdę pięknego i barwnego kraju. Jednak na trasie naszej podroży nieoczekiwanie znalazł się mały zgrzyt - Hollywood.

Wielki świat

Czyż mówiąc o wielkim świecie nie mamy na myśli Hollywoodu? Jednak dzielnica Los Angeles, nad którą dumnie stoi znak Hollywood, to kilkanaście ulic o bardzo prowincjonalnym charakterze. Ciąg parterowych sklepików prowadzonych przez podejrzanych typów to główny bulwar znany jako Aleja Gwiazd. Bulwar ten to raczej wielka kpina. Biedne, brudne budynki, a pośrodku chodnikAleja gwiazd wybrukowany lśniącymi płytami z nazwiskami znanych gwiazd.

Pierwszą noc spędzamy w hostelu znajdującym się na tym właśnie bulwarze, niemal na przeciwko "Chińskiego teatru". Miejsce to było świadkiem wielu premier filmowych. To właśnie tu na kilkunastu metrach kwadratowych szarego betonu odciśnięte są ręce mniej lub bardziej znanych ludzi kina. Cały budynek teatru wygląda jak zaniedbany bar chiński w ubogiej dzielnicy. Obrywające się drewniane drzwi poszarzała fasada...

Cały przemysł filmowy opuścił Hollywood kilkadziesiąt lat temu, a wielkie gwiazdy zamieszkują apartamenty w Nowym Jorku, Paryżu lub gdzieś na wybrzeżu Kalifornii czy Hiszpanii. Po tamtych czasach nie zostało tu nic. Nawet przemysł turystyczny nie zagospodarował tego legendarnego już miejsca.

Mały chłopiec w Beverly Hills

Następnego dnia uparłem się, że odnajdę "zaginiony wielki świat". Wybrałem się więc na długą, pieszą wycieczkę Bulwarem Zachodzącego Słońca. Nie zniechęcałem się tym, że słynny bulwar w całości zabudowany jest "fast foodami" i stacjami benzynowymi czy opuszczonymi domkami.. Wkrótce dotarłem do zachodniego Hollywood, które można już nazwać elegancką dzielnicą. "Wielki świat" zaczyna się jednak dopiero, gdy na bulwarze pojawia się charakterystyczny znak Hollywood Beverly Hills. Ten znak oddziela jak ściana przeciętność od luksusu przez duże "L". Nawet asfalt zmienia tu kolor. To miejsce wypieszczonych trawników, bulwarów obsadzanych strzelistymi palmami oraz pięknych domów.

Zrobiłem chyba 30 kilometrów szwendając się po tej dzielnicy. Beverly Hills to właściwie oddzielne miasto z własnym ratuszem, dzielnicą wieżowców czy handlowymi bulwarami takimi jak Rodeo Drive. Ta dzielnica, to pewien mit, którym zawsze byłem zauroczony wychowując się na hollywoodzkich produkcjach. Mit, który okazał się rzeczywistością. Przemierzanie tego miejsca to tak, jakby usłyszeć w dzieciństwie jakąś baśń związaną z pewnym miejscem i w końcu po paru latach móc dotrzeć do niego - poczuć, dotknąć, przeżyć, zakochać się.

 

<<< Wstecz                                                                                                            Dalej >>>



Google
 
Web www.adamski.pl