|
Tekst: Michał Paszkowski Miami 06-07.04.2001 Jeszcze miesiąc przed wyjazdem nie planowałem Florydy na trasie wyprawy. Wydawała mi się landrynkowym światem dla znudzonych turystów. Arek szybko mnie jednak przekonał, uświadamiając, że to najbardziej tropikalny rejon kontynentalnych Stanów, położony tuż nad Zwrotnikiem Raka. Gra Zanim przyjechaliśmy do
Miami czytałem w przewodnikach, że Floryda ma najwyższą przestępczość
w USA, a Miami słynie wręcz z morderstw dokonywanych na turystach... W
autobusie relacji Waszyngton - Miami usiadłem obok kobiety, która
blisko dwie godziny opowiadała mi przerażonym głosem o przestępczości na
Florydzie. Nie zapomnę jej wyrazu twarzy, kiedy mówiła: - Ja cię
tylko ostrzegam... bądź czujny. "Oni" nienawidzą białych,
tym bardziej turystów. Miasto tysiąca barw Zaraz po ulokowaniu się w hostelu poszliśmy zobaczyć plażę. Ocean powitał nas wielką tęczą. Po raz pierwszy w życiu znajdowałem się w miejscu tak barwnym, że tęcza która "wisiała" na niebie wyglądała po prostu blado. Kolor oceanu, jaskrawe barwy tropikalnej roślinności, niebo, a do tego wszystkiego pastelowe kolory budynków. Cała dzielnica utrzymana jest w stylu Art Deco. Zamieszkują ją głównie ludzie z północy, przyjeżdżający tu do swoich "zimowych" gniazdek lub po prostu turyści. Setki kubańskich knajpek i zewsząd dochodzące południowe rytmy tworzą wspaniałą atmosferę. Mimo że Miami Beach jest typową dzielnicą turystyczną, to jest to miejsce jedyne w swoim rodzaju. Do tego dodać trzeba rajskie plaże z przecudownie ciepłą, lazurową wodą i już wiesz, że nie ma żadnego racjonalnego powodu, by opuszczać to miejsce. No może jedynie dla... Key West...
|