Na
początku kwietnia wyjechałem służbowo do Barcelony. W ciągu
trzech dni starałem się wykorzystać każdą wolną godzinę przed i po
targach na zwiedzanie Barcelony. Niewiele czasu miałem na sen i
odpoczynek ale było warto.
Samolotem
z Wrocławia przez Monachium dotarłem na lotnisko w Barcelonie wczesnym
popołudniem. Do centrum miasta spod samego terminalu kursuje Aerobus, którym
za 3,75EUR dostałem się w ciągu niecałych 30 minut na pierwszy
przystanek - Placa de Espanya. Ogromny plac jest doskonałym miejscem na
przesiadkę do metra, które jest najlepszym środkiem komunikacji w
Barcelonie. Bilet na jeden przejazd za 1,20EUR można kupić w kasie lub
automacie. Przejechałem tylko dwa przystanki zieloną linią metra i
dotarłem do stacji Paral-lel, skąd udałem się do pobliskiego hotelu o
tej samej nazwie.
Nie
tracąc czasu pospiesznie opuściłem hotelowy pokój i ruszyłem pieszo w
stronę pobliskiego wzgórza Montjuic. Drogę na szczyt pokonałem zarówno
ścieżkami jak i częściowo poboczem asfaltowej drogi. Droga pod górę jest stroma,
przez co bardzo wyczerpująca ale im wyżej byłem, tym piękniejsze widoki
mogłem oglądać. Na szczycie wzgórza znajduje się Zamek
Montjuic do którego prowadzi zwodzony most. Wstęp na teren zamku
jest bezpłatny z wyjątkiem wnętrz w których znajduje się muzeum
wojskowe którego nie zwiedzałem. O ile z centrum miasta trudno jest wypatrzyć
zamkowe wzgórze, to z samego zamku rozpościera się wspaniała panorama na miasto, port i morze.
Schodząc
ze wzgórza przeszedłem przez opustoszałe już o godzinie 20 ogrody oraz
obok stadionu olimpijskiego i dotarłem pod drzwi Pałacu Narodowego.
Razem ze mną na kamiennych schodach przysiadło sporo osób. Zakładałem,
że turyści podziwiają widok w stronę Placa de Espanya, ale po kilku
minutach okazało się, że wszyscy czekają na spektakl wody i światła
o którym wprawdzie wiedziałem, że się odbywa ale latem, a nie w
kwietniu. Punktualnie o godzinie 20.30 fontanny wody trysnęły w górę.
Zaczęło się ściemniać gdy wszystkie strumienie wody zostały oświetlone.
W tym momencie doceniłem statyw który zabrałem ze sobą. Stopniowo
schodząc w dół po schodach na coraz to niższe poziomy mogłem robić
zdjęcia kolorowych fontann, które z każdą minutą były coraz bardziej
efektowne. Po godzinie spektakl zakończył się równie niespodziewanie
co zaczął, a do hotelu wróciłem metrem.
Następnego
dnia wcześnie rano ruszyłem na piechotę w stronę centrum. Na początek
była opustoszała jeszcze aleja Las Ramblas. Od razu zrozumiałem, że
muszę tu wrócić ale najlepiej wieczorem, a przynajmniej po południu.
Bez turystów, artystów i sprzedawców Las Ramblas jest zwykłą ulicą,
a nie deptakiem tętniącym życiem. Pobliskie stare miasto z katedrą
zachwyca nawet o poranku, a spieszący wówczas do pracy Hiszpanie są
liczniejszą grupą od pojedynczych turystów do których tego ranka można było
mnie zaliczyć. Idąc dalej dotarłem do Parku Cytadela. Zanim jednak na
dobre zagłębiłem się w ogrodowych alejkach opuściłem na chwilę park
aby zobaczyć z bliska Arc del Triomf znajdujący się na końcu alei
wysadzanej palmami.
Park
Cytadela był w remoncie i pewne części zostały
ogrodzone płotem, ale i tak warto było przespacerować się w porannych
promieniach słońca pośród zieleni, która tworzy oazę ciszy i spokoju
w centrum miasta. Bardzo chciałem zobaczyć kaskadę
wodną przy projektowaniu której pomagał Gaudi, ale i ona była niestety
w remoncie. Bez tryskających i spływających strumieni wody kaskada nie
prezentowała się oczywiście w pełni, ale już sama neobarokowa
konstrukcja kaskady oraz rzeźby robią wrażenie i pozwalają wyobraźni
usłyszeć plusk wody ożywiający artystyczne dzieło. Po położonym nieopodal jeziorze pływają zwykle
łódki ale w czasie mojej wizyty wszystkie były unieruchomione na środku
wodnej tafli. Ponieważ czas mnie gonił miałem tylko kilka minut na oglądanie
tego urokliwego oczka wodnego.
Kolejne
miejsce które udało mi się zobaczyć tego poranka to Barceloneta, gdzie
przyjazny klimat tworzą wąskie uliczki i niewysokie domy z licznymi
balkonami. Dzielnica Barcelony położona jest nad samym morzem i dzięki
temu mogłem udać się na plażę. Udało mi się znaleźć kilka
muszelek i spotkać kilka osób, które mimo wczesnej pory opalały się
na piasku. Wróciłem do hotelu przechodząc obok przystani portowej i
kolumny Krzysztofa Kolumba, a także przez krótki odcinek Las Ramblas, która
zaczynała już tętnić życiem. Do zwiedzania miasta mogłem powrócić
dopiero po wizycie na targach na które przyjechałem do Barcelony.
Po
południu pojechałem metrem na stację Lesseps z której udałem się do
Parku Guell. Dzieło Antonio Gaudiego znajduje się na liście UNESCO i
spodziewałem się opłaty za wstęp, a tymczasem dzięki mojej
wizycie w Barcelonie poza sezonem wstęp do parku był bezpłatny. Znane
rzeźby - motywy charakterystyczne dla Prku Guell wyłożone mozaiką oraz
taras widokowy z długą ławką były niestety oblegane przez tłumy młodzieży
do tego stopnia, że ciężko było zrobić zdjęcia. Zwiedzanie
centralnej części parku straciło przez to na atrakcyjności, ale na szczęście
park jest na tyle duży, że udało mi się oddalić od tłumów i obejrzeć
efekty pracy Gaudiego.
Przez
resztę popołudnia i wieczoru przemierzając Barcelonę na piechotę udało
m isię zobaczyć kilka innych dzieł Antonio Gaudiego wpisanych na listę
światowego dziedzictwa UNESCO. Niektóre z nich jak Casa Vicens oglądałem
tylko z zewnątrz, ale słynną Casa Mila zwiedziłem także wewnątrz.
Wstęp jest oczywiście płatny - bilet kosztuje 8EUR. Dopiero w środku
okazało się, że środki bezpieczeństwa stosowane na turystach są porównywalne
z odprawą na lotnisku. Prześwietlanie bagażu oraz przejście przez
bramki może i są konieczne ale jak zwykle odbierają w jakiej części przyjemność
zwiedzania. Na dodatek plecaki i torby trzeba zostawić w przechowalni.
Przy tym wszystkim aż dziwne, że można zabrać ze sobą aparat i robić zdjęcia bez dodatkowych opłat.
Poruszać po Casa Mila można się tylko po wyznaczonej trasie i w określonym
kierunku - porządku pilnuje niezliczona ilość osób, których w niektórych
miejscach było więcej niż turystów.
Pierwszy etap to wjazd windą na
najwyższą kondygnację z której przechodzi się na dach. W przeciwieństwie
do dachów "zwykłych" domów można z wysokości podziwiać nie
tylko okolicę ale również finezyjnie ukształtowane kanały wentylacyjne
i kominy. Z dachu Casa Mila widoczna jest Sagrada Familia - kolejny
punkt na liście mojej wędrówki. Wcześniej jednak program zwiedzania
przeprowadził mnie przez kilka pomieszczeń Casa Mila urządzonych w
dawnym stylu, które wyglądały tak jakby nadal były zamieszkane.
Sypialnie, salony, łazienki, pokoje służby, kuchnia i pokój dziecinny wyposażone
we wszystkie sprzęty są swego rodzaju skansenem dla tego niesamowitego
domu.
Sagrada
Familia jest bez wątpienia jednym z symboli Barcelony który trzeba
zobaczyć, ale niestety z braku czasu udało mi się obejrzeć tą budowlę
tylko z zewnątrz. O ile z daleka Sagrada Familia wydaje się ogromna, to
z bliska aż trudno ją porównać z czymkolwiek, bo widać tylko poszczególne
części świątyni. Nie sposób ogarnąć wzrokiem całe dzieło Antonio
Gaudiego któremu poświęcił ostatnie lata swego życia. Obecnie nadal
trwają prace przy budowie którą rozpoczęto ponad sto lat temu. Pomimo
wyznaczenia zakończenia prac na rok 2020 wydaje się, że Sagrada Familia
nigdy nie zostanie ukończona. I może właśnie taki ma być los największego
dzieła wielkiego mistrza, który wielokrotnie zmieniał i poprawiał
projekt swojego życia.
Było
już późno gdy wracając do hotelu mijałem kolejny dom Gaudiego - Casa
Batllo. Doskonale oświetlony budynek wyróżnia się spośród sąsiednich
domów charakterystyczną formą i stylem. Udało mi się też wreszcie
przejść całą Las Ramblas wypełnioną nocnym życiem. Dopiero w
trzecim podejściu przekonałem się dlaczego tyle osób wybiera w
Barcelonie ten właśnie deptak. Dla mnie był to ostatni akcent Barcelony
w tym trzydniowym spotkaniu ponieważ kolejnego dnia nie miałem już możliwości
odkrywania nowych miejsc. Rano musiałem się spakować, aby bezpośrednio
po targach udać się prosto na lotnisko. Moja pierwsza przygoda ze stolicą
Katalonii dobiegła końca ale mam nadzieję na kolejne spotkanie w przyszłości.
|