|
Szósty, coroczny wspólny wyjazd rowerowy z Krzyśkiem zaplanowaliśmy na ostatni weekend sierpnia. Mój kompan rowerowych wycieczek nadal mieszkał w Szwajcarii, którą zwiedzaliśmy na rowerach rok wcześniej i dlatego wybór padł na pobliską Austrię do której obydwoje mieliśmy w miarę łatwy dojazd, a poza tym tam nas jeszcze na rowerach nie było. Plan
był taki, aby ruszyć w piątek rano z Salzburga szlakiem rowerowym
Wysokich Taurów (Tauernradweg) i pokonać jego część tworzącą na mapie pętlę na południe
od Salzburga. Ze względu na ukształtowanie terenu wybraliśmy pokonanie
tej trasy w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara. Na pokonanie
wyznaczonej drogi ze startem i metą w Salzburgu mieliśmy dwa i pół
dnia. Po raz pierwszy w historii naszych wycieczek rowerowych nie zabraliśmy
namiotu z uwagi na chłodne noce w górach pod koniec sierpnia. Noclegów
postanowiliśmy szukać po drodze na Do Salzburga obydwoje wyruszyliśmy w czwartek po pracy. Krzysiek pociągiem ze Szwajcarii, a ja samochodem z Wrocławia. Zapakowałem rower do samochodu i skierowałem się na południe, dobrze znaną mi trasą przez Czechy. W Wiedniu zmiana kierunku na zachodni - autostradą prosto na Salzburg. W nocy przespałem się kilka godzin w samochodzie na parkingu przy autostradzie, kilkadziesiąt kilometrów za stolicą Austrii. Pobudka o świcie była delikatnie mówiąc niepokojąca ze względu na warunki atmosferyczne. Padał deszcz, a to jak wiadomo jest najgorszy wróg rowerzystów. Na szczęście im bliżej byłem Salzburga, tym mniej intensywnie padał deszcz, aż w końcu się przejaśniło i pokazało się słońce, które przywróciło mi dobry nastrój. Jeszcze
przed wyjazdem umówiliśmy się na spotkanie w piątek o 9 rano pod
hostelem Yoho w którym Krzysiek miał nocować. Do Salzburga dotarłem
około godziny 8 północnym zjazdem z autostrady. Bez problemu odnalazłem
hostel, ale niestety tak jak się spodziewałem zaparkowanie samochodu w
jego okolicy nie było już takie łatwe. Płatne parkingi, a dokładnie
ich niewielka ilość w stosunku do ilości pojazdów poruszających się
po mieście są problemem w Salzburgu. Na dodatek okazało się, że
parkować w centrum można tylko na kilka godzin, a ja miałem zamiar
zostawić samochód na dwa dni. Gdybym więc znalazł przypadkiem wolne
miejsce w płatnej Ruszyłem więc w drogę powrotną w kierunku wyjazdu na autostradę. Niestety sytuacja była beznadziejna ponieważ wszędzie napotykałem na tabliczki informujące o zakazie parkowania z wyjątkiem mieszkańców okolicznych posesji. Dojechałem w ten sposób prawie do autostrady, więc zawróciłem i postanowiłem szukać szczęścia w północnej części miasta. Na drugich światłach licząc od zjazdu północnego skręciłem w prawo i od razu trafiłem na właściwe miejsce. Na ulicy Bahnhofstrase nie było zakazu parkowania i były wolne miejsca. Zapytałem dwie osoby o to czy można tutaj parkować i czy parkowanie jest bezpłatne i obydwie potwierdziły moje przypuszczenia, więc postanowiłem zostawić w tym miejscu samochód. Oświetlona ulica i sporo przejeżdżających co chwilę pojazdów sprawiły że miejsce postojowe na dwa dni wydało mi się wystarczająco bezpieczne. Nareszcie mogłem przesiąść się na rower montując wcześniej wypełnione sakwy. Drogę do hostelu już znałem, więc zaledwie w dziesięć minut dotarłem na miejsce i to punktualnie o godzinie 9. Krzysiek był już przed hostelem i właśnie mocował sakwy do roweru. Zrobiliśmy sobie wspólnie pamiątkowe zdjęcie z rowerami i ruszyliśmy na zwiedzanie Salzburga. Na
początek udaliśmy się do Ogrodu Mirabell, który zwiedzaliśmy pieszo
prowadząc nasze rowery w promieniach Już na rowerach ruszyliśmy w kierunku starówki, która jak się okazało od samego rana zapełniona była licznymi turystami. To na co jako rowerzyści zwróciliśmy od razu uwagę, to ogromne ilości rowerów zaparkowane w wyznaczonych miejscach na obrzeżach starówki. Prowadząc rowery przeszliśmy obok domu w którym urodził się Mozart, którym Sazlburg chwali się na każdym kroku. W sumie zobaczyliśmy niewiele, ale nie mogliśmy się już doczekać rowerowej przygody. Ruszyliśmy na szlak rowerowy Wysokich Taurów, którego oznaczenia znaleźliśmy tuż przy rzecze Salzach. Na
początku wszystko było bardzo proste - jechaliśmy dobrze oznakowaną ścieżką
rowerową przez Salznurg. Niestety w pewnym momencie już na przedmieściach
miasta oznaczenie szlaku Wysokich Taurów się skończyło. Nadal jechaliśmy
ścieżką rowerową ale oznakowanie wskazywało już tylko na to, że
droga ta prowadzi do Niemiec. Ponieważ i tak mieliśmy zamiar przekroczyć
granice z Niemcami postanowiliśmy nadal jechać tym szlakiem. Niestety
trochę za p Przejechaliśmy
w sumie niepotrzebnie trochę kilometrów i niestety nie trafiliśmy już
do miejscowości Grozgmain w której planowaliśmy obejrzeć skansen. Na
pierwszy odpoczynek zatrzymaliśmy się w miejscowości Bayer jeszcze na
terenie Niemiec. Po asfaltowej nawierzchni ścieżek przyszedł czas na
szutrową drogę przez las z licznymi polanami i górami w tle. Jechaliśmy
na południe wzdłuż rzeki Saalach i jak się później okazało był to
najtrudniejszy odcinek na trasie. Kilka podjazdów było tak stromych, że
nie sposób byłe je pokonać jadąc na rowerze. Nawet nie zorientowaliśmy
się w którym momencie znaleźliśmy się ponownie na terenie Austrii.
Brak granic między państwami zdecydowanie uprzyjemnia Późnym popołudniem dojechaliśmy do malowniczej miejscowości Lofer. Zatrzymaliśmy się na chwilę na małym placyku przed ratuszem, który podobnie jak inne domy i kamienice w Lofer jest ozdobnie pomalowany i udekorowany kwiatami. Centrum miasteczka było jednym z najładniejszych miejsc jakie znalazły się na trasie naszej wycieczki po ziemi Salzburskiej. Ponieważ
zrobiło się już późno zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem.
Zaraz za Lofer znajduje się miejscowość St. Martin w której pytaliśmy
o noclegi w odpowiednio oznaczonych domach (najczęściej Zimmer Frei). W
tych najbliżej centrum nie było już wolnych miejsc ale w bocznej
uliczce na skraju miejscowości znaleźliśmy wolny pokój, a w zasadzie
cały dom bo byliśmy jedynymi gośćmi. Za 17EUR od osoby dostaliśmy
dwuosobowy pokój z dostępem do kuchni, telewizji satelitarnej i ze śniadaniem
serwowanym przez gospodynię następnego dnia. Rowery schowaliśmy na noc
pod zadaszeniem na tyłach domu. Wieczorem na kanale TV Następnego dnia po obfitym śniadaniu ruszyliśmy w dalszą drogę. Najpierw przejechaliśmy jeszcze raz przez miejscowość St. Martin, a następnie wróciliśmy na rowerowy szlak, który prowadził nas bocznymi drogami pomiędzy łąkami i zabudowaniami we wsiach. W jednej z nich zatrzymaliśmy się na chwilę aby przyjrzeć się drewnianym saniom i wozom zgromadzonym przy zabudowaniach gospodarczych. Po chwili odkryliśmy prawdziwy skarb tej wioski - przepięknie udekorowane kwiatami drewniane domy, których kilka o niemal identycznej konstrukcji stało obok siebie. Znaleźliśmy się w sielskim Almdorf z małym kościółkiem i przepięknymi zabudowaniami. W
południe dotarliśmy do kurortu Zell am See w którym szlak rowerowy
prowadzi wzdłuż malowniczego jeziora.
Kwaterom prywatnym i sielskiemu krajobrazowi ustąpiły miejsca hotele,
statki kursujące po jeziorze i turyści
spacerujący brzegiem. Udaliśmy się do centrum, gdzie udało Robiło się coraz ciemniej a nam nie udawało się znaleźć noclegu. Poszczęściło się nam dopiero w Bischofshofen. Nocleg był troszkę droższy niż w St. Martin, ale raczej tylko ze względu na większą miejscowość ponieważ standard był bardzo podobny. Wieczorem udaliśmy się już pieszo na zakupy, ale okazało się że czynna była tylko pobliska stacja benzynowa na której niewiele można było kupić. Ponieważ pokonaliśmy tego dnia znacznie więcej kilometrów niż zaplanowaliśmy udaliśmy się na zasłużony odpoczynek. Poranek
nie nastrajał nas optymistycznie. Wprawdzie śniadanie jakie podali nam
gospodarze było bardzo smaczne, ale warunki pogodowe znacznie się
pogorszyły. Padał deszcz i tym samym kończyła się przyjemność z
jazdy na rowerze. Ponieważ i tak nie udałoby się nam dojechać do Salzburga
na czas na rowerach (Krzysiek musiał zdążyć na pociąg), więc postanowiliśmy
Dworzec
kolejowy w Bischofshofen był niedaleko więc w kilka minut dotarliśmy na
miejsce. Niedługo potem jechaliśmy już
pociągiem w kierunku Salzburga. Wysiedliśmy na stacji w Werfen. Nisko
wiszące chmury nie zapowiadały niczego dobrego ale mimo to postanowiliśmy
przejechać się przez miasteczko. Liczyliśmy na to, że uda nam się
zwiedzić zamek. Niestety pogoda dała nam bardzo dobitnie znać, że nic
z tego nie będzie. Deszcz rozpadał się na dobre i czym prędzej zawróciliśmy
choć byliśmy już blisko zamku. Ulewę przeczekaliśmy na stacji
wypatrując kolejnego pociągu. W miejscowości Golling pogoda trochę się
poprawiła, nie padał już deszcz, ale i zwiedzać nie było specjalnie
co, ponieważ całe centrum było wyłączone z ruchu z okazji miejscowego
festynu. Wstęp był płatny, a i tak nie mieliśmy za dużo czasu do
kolejnego pociągu, wiec wróciliśmy na stację kolejową. Nasza rowerowa wycieczka zakończyła się w Salzburgu na stacji kolejowej gdzie pożegnałem się z Krzyśkiem. Sam miałem zamiar pozwiedzać jeszcze starówkę i udać się do Twierdzy Hohensalzburg, ale zanim dotarłem do centrum miasta rozpadało się na dobre i postanowiłem wracać do miejsca w którym zaparkowałem samochód. Przemoczony szykowałem się do drogi powrotnej do Polski, gdy nagle niebo nad Salzburgiem zaczęło się przejaśniać. Zaryzykowałem i po raz kolejny ruszyłem na rowerze zostawiając już sakwy w samochodzie. Okazało się, że warto było spróbować - zza chmur wyszło słońce. Najpierw
obejrzałem sobie dokładniej niż dwa dni wcześniej starówkę, która
zdążyła się już zapełnić spacerującymi turystami, a następnie
prowadząc rower ruszyłem stromą drogą pod górę do Twierdzy
Hohensalzburg. Nie bardzo miałem gdzie zostawić rower, ale znalazłem
dla niego miejsce tuż przy bramie wejściowej w której znajduje się
kasa. Bilet wstępu kosztował 6,90EUR. Sporych rozmiarów twierdza ma
wprawdzie Udało mi się zobaczyć to wszystko, co zaplanowałem więc mogłem już ruszyć w drogę do domu. Zanim dotarłem do samochodu kupiłem jeszcze słynne Mozartowe kulki czekoladowe, które są chyba najlepszym prezentem przywiezionym z Sazburga. Można je kupić w różnych ozdobnych opakowaniach po kilka lub nawet kilkadziesiąt sztuk. Wiadomo - im więcej w jednym opakowaniu tym taniej w przeliczeniu na jedną sztukę. Podobnie jak z pamiątkami ich cena jest różna w zależności od sklepu, a różnice potrafią być znaczące - najtańsze udało mi się wyszukać przy drodze prowadzącej do Twierdzy Hohensazlburg. Na terenie samej twierdzy pamiątki są nawet kilka razy droższe niż na starówce.
|