CHORWACJA

Wyspa Zlarin

 

Data
08.10 - 17.10.2000

 

  

 

Napisz do mnie
arek@adamski.pl

 

Tym samym promem który zawija do portów wyspy Prvic dociera się także na wyspę Zlarin. Ta wyspa jest zdecydowanie warta bliższego zbadania. Zachwyca już sam widok na zabudowania i port, a ciekawostek jest o wiele więcej.

Nie można się oprzeć widokowi turkusowej wody, która jest niewiarygodnie czysta. O tym, żePort wyspy Zlarin woda nie jest w żaden sposób zanieczyszczona świadczą nadzwyczaj licznie występujące jeżowce, które unikają zabrudzonej wody. 

Najlepsze miejsce na kąpiel i uniknięcie spotkania z jeżowcami znajduje się na końcu długiej promenady odchodzącej na prawo od portu. Betonowe molo posiada na końcu drabinkę po której można zejść do głębokiej, czystej i ciepłej wody. To, że dno znajduje się tu kilka metrów poniżej lustra wody nie przeszkadza w jego obserwacji - tak czysta jest tam woda.

Sama wyspa jest mała, a jej urokliwe miejsca udostępnione są przybywającym turystom. Nie można się oprzeć wrażeniu, że na wyspie czas płynie wolniej. Życie toczy się spokojne, bez zbędnego pośpiechu i w ciepłych promieniach słońca.

Pobyt na wyspie Zlarin zapamiętam na zawsze gdyż spotkała mnie tam ciekawa przygoda. Na wyspę dotarłem razem z całą grupą. Mieliśmy kilka godzin wolnego czasu, a spotkać mieliśmy się przy porcie skąd promem mieliśmy wrócić do Vodic. Po obejrzeniu centrum wyspy, razem z kilkoma osobami kąpałem się przy betonowym molo. Korzystałem z jednak z czystej wody trochę dłużej, podczas gdy inni ruszyli w stronę portu. 

Dom na wyspie ZlarinNa piętnaście minut przed umówionym czasem zbiórki zjawiłem się na przystani promowej. Nie widziałem jednak nikogo z mojej grupy. Spodziewałem się, że wszyscy pojawią się całą grupą w ostatniej chwili - tuż przed przypłynięciem promu, ale nikt się nie pojawił. Ponieważ wiedziałem, że tego dnia będzie jeszcze jeden prom do Vodic, zdecydowałem się zostać na wyspie. Nie chciałem opuszczać samotnie wyspy nie zostawiwszy nikomu z mojej grupy informacji, że wracam do Vodic. 

Miałem wiec jeszcze kilka godzin spędzić na wyspie Zlarin. W oczekiwaniu na prom doszedłem do wniosku, że albo moja grupa jest nadal gdzieś na wyspie i coś ich zatrzymało, albo opuścili wyspę nie promem, a jakąś inną jednostką pływającą. Najpierw ruszyłem na poszukiwania grupy - obszedłem chyba całą wyspę, ale oczywiście nikogo nie znalazłem. Miałem za to okazję zobaczyć jak wygląda pogrzeb na takiej wyspie.

Czekając w porcie przyglądałem się różnokolorowym rybkom pływającym w czystej, głębokiej na około sześć metrów wodzie, przez którą mogłem obserwować dno. Tuż obok stała mała latarnia morska, która zasilana była z baterii słonecznej. Gdy tak sobie siedziałem i czekałem, pojawiła się łódź motorowa policji chorwackiej. Młody policjant po angielsku poinformował mnie, że przypłynęli po mnie. Okazało się, że moja grupa kilka godzin wcześniej zabrała się z tymi policjantami i odpłynęła z wyspy beze mnie do Vodic. Gdy zorientowali się, że mnie brakuje było już za późno na powrót. Poinformowali szybko kapitana promu, którym planowo mieliśmy wypłynąć z wyspy Zlarin, aby zabrał mnie na pokład - nikt jednak mnie nie zidentyfikował. Zawiadomili więc policję - tym udało się mnie namierzyć, ale żeby nie było łatwo mogli mnie podwieźć tylko do Sibienika. 

Mogłem poczekać na prom i wrócić bezpośrednio do Vodic, ale oczywiście skorzystałem z propozycji policji. Niecodziennie można przecież płynąć policyjną łodzią motorową no i chciałem ponownie zobaczyć Sibenik. Z trzech policjantów tylko najmłodszy rozmawiał ze mną po angielsku. Poczęstowali mnie owocami granatów, udzielili kilku informacji o wąskim przesmyku, który łączy Sibenik z otwartym morzem, a potem wysadzili mnie w porcie Sibenika.Prom w porcie wyspy Zlarin

Do Vodic miałem wrócić autobusem. Ponieważ do odjazdu najbliższego autobusu miałem trochę czasu ruszyłem więc na zwiedzanie miasta. Miejsca w których już byłem wydawały mi się tak znajome, jakbym wielokrotnie już był w Sibeniku. Duch przygody jednak mnie nie opuszczał. Przechodząc koło kościoła natknąłem się na świeżo poślubioną parę młodą. Tego samego dnia miałem więc okazję  niemal uczestniczyć w pogrzebie i ślubie. 

Wieczorową porą wąskie uliczki na starówce w Sibeniku oświetlone latarniami sprawiały jeszcze bardziej tajemnicze wrażenie niż w dzień. Promenada portowa tętniła nadal życiem, a tuż obok kawalkada samochodów gości weselnych w akompaniamencie klaksonów, świateł awaryjnych i z chorwacką flagą podjeżdżała pod restaurację. Przed odjazdem z Sibenika poznałem Niemca, który jechał w tą samą stronę co ja. W autobusie wymienialiśmy poglądy i informacje o Chorwacji. Mój dzień pełen przygód zakończył się na przystanku autobusowym, tuż koło hotelu.

Jak nie trudno się domyślić wszyscy mieli sporo uciechy z mojej przygody i już nigdzie mnie nie zostawili, bo liczenie osób w grupie zaczynali ode mnie.  :-) 

 

<<< Wstecz                                                                                                            Dalej >>>